Odnoszę
wrażenie, że ludzie wciąż nie są świadomi zmian, które dzieją się na naszych
oczach. Wirus, który rozprzestrzenia się po całym globie, będzie miał, a
właściwie już ma katastrofalny wpływ na światową gospodarkę. W moim odczuciu
nadciąga największy kryzys społeczno-ekonomiczny naszych czasów i nie jest to
kryzys o przyczynach stricte ekonomicznych. Problem tkwi dużo głębiej. To
kryzys mobilności.
Obecność i rozprzestrzenianie się wirusa już doprowadziło do
zerwania kontaktów biznesowych, społecznych, kulturalnych, ludzkich. W
przeciągu tygodnia padła turystyka i to nie tylko nasza Polska. Globalna. O jakiejkolwiek
turystyce we Włoszech, Hiszpanii czy Francji w tym roku możemy już zapomnieć. A
to największe rynki turystyczne świata! I na tym nie koniec. Następne w kolejce
są usługi hotelarskie, konferencyjne, gastronomiczne, sportowe i kulturalne. Przemysł
lotniczy ale i szerzej, komunikacyjno-transportowy już ledwo dyszy, a wirus przecież
dopiero się rozkręca i z każdym kolejnym dniem uderza w kolejne sektory
gospodarki w tym, w tą najważniejszą współcześnie część, szeroko rozumiane usługi.
Zabija je niemal doszczętnie, a to właśnie w usługach pracuje znaczna część współczesnych
ludzi. Ani się obejrzymy a upadek turystyki i gastronomi doprowadzi do
astronomicznego wzrostu bezrobocia. Zostaną zamknięte bary, restauracje,
hotele, sale konferencyjne, salony fryzjerskie, i dziesiątki innych do których
funkcjonowanie niezbędny jest kontakt człowieka z człowiekiem. Ten bezpośredni.
Nie wirtualny.
Już
teraz widać, że wirus COVID-19 infekuję całą gospodarkę. Na razie powoli. Tak
samo jak ludzi. Ujawnia się dopiero po kilku dniach i zaraża kolejnych. Zanim
jesteśmy w stanie go wykryć i zlokalizować on już jest dalej. Krok przed nami. Upadek
hoteli przełoży się na załamanie rynku nieruchomości wokół którego zdążyła wyrosnąć
olbrzymia bańka inwestycyjno-spekulacyjna. Zaciągane kredyty pod mieszkania w
celu wynajęcia ich na Airbnb muszą zostać jakoś spłacone. Turyści przestali
przyjeżdżać, ale kredyty pozostały. Oferty wynajmów mieszkań z
krótkoterminowych zamienią się na długoterminowe. Właściciele desperacko będą
potrzebować innego źródła pokrycia kredytów. Ceny wynajmów polecą więc na łeb
na szyję, a i tak rzesza ludzi nie będzie miała z czego opłacić wynajmu. Drukowane
przez rządy pieniądze spowodują gwałtowny wzrost inflacji, przy jednoczesnym
spadku produkcji, bo wirus przyczyni się do spadku produkcji towarów. Zainfekowane
fabryki przestaną pracować. Zacznie brakować produktów. Jednocześnie ludzie zaczną
tracić swoje źródła dochodów, bo kto w takiej sytuacji będzie wydawać pieniądze
na strzyżenie psów, dekorowanie mieszkań, tworzenie nowych stron internetowych
czy też robienie sobie nowych tatuaży. Te ostatnie i tak już teraz są zresztą zabronione,
bo kontakt z drugim człowiekiem jest zbyt bliski. Zbyt ryzykowny.
Obawiam
się, że szybciej niż nam się wydaje ludzie przestaną ufać ludziom. Jeszcze
szybciej bankom. Już w pierwszych dniach kryzysu widziałem kilkudziesięciominutowe
kolejki do bankomatów na Jamajce. Kilka dni później to samo w Nowym Jorku. W
kryzysowej sytuacji zawsze dobrze mieć gotówkę. Masowe wyciąganie pieniędzy z banków
w sytuacji wzrastającej niepewności jest zjawiskiem powszechnym i stale
powtarzającym się podczas kryzysów. Błyskawiczny odpływ kapitału z banków przy
jednoczesnym wzroście niespłacanych kredytów, a tych z dnia na dzień będzie tylko
więcej, bo jak spłacić kredyt gdy nie możemy prowadzić swojej restauracji, kwiaciarni
czy sklepu z pasmanterią, doprowadzi do upadku systemu bankowego. I żadne wpompowanie
nowych pieniędzy na rynek nie pomoże, bo nie rozwiązuje podstawowego problemu.
Nie trafia w jego źródło, jakim jest załamanie mobilności społecznej. Efekty
widać już dziś. Astronomiczny wzrost bezrobocia w USA już stał się faktem. Co
się stanie gdy największa gospodarka świata, gospodarka oparta na usługach, na
mobilności, na kontaktach między ludźmi upadnie… Jeśli szybko nie powstrzymamy
tego wirusa będziemy musieli się zmierzyć z najpoważniejszym kryzysem
ekonomicznym ale i społecznym, kryzysem, którego skali na chwilę obecną nie
sposób nawet przewidzieć.
Pierwsze
oznaki jednak już się pojawiają. Wzrost zarażonych, a w konsekwencji zgonów doprowadził
do paraliżu służby zdrowia we Włoszech czy w Hiszpanii, gdzie lekarze muszą już
teraz stawać przed tragicznymi wyborami ratowania tych którzy mają największą
szanse przeżycia lub są najbardziej przydatni społecznie. A mamy dopiero
pierwszy miesiąc epidemii. Liczby wciąż rosną. Na chwilę obecną na świecie
zakażonych jest ponad pół miliona ludzi. Pół miliona! Liczba ta podwoiła się w
tydzień. Jak będzie wyglądać za kolejny tydzień? Miesiąc? Kwartał?
I
zakładając nawet, że wszystko w miarę szybko się skończy, w co po prostu nie
wierzę widząc pojawiające się na ekranie mojego komputera, rosnące w astronomicznym
tempie liczby, jak będzie wyglądał choćby transport międzynarodowy w nowym pokoronowym
świecie? Kiedy i CZY zostaną otwarte granice, bo który z rządów jako pierwszy
zdecyduje się na taki krok i weźmie na siebie to ryzyko? Przecież wystarczy
jeden, przypadkowy turysta z Argentyny, który zasiedział się gdzieś w Buenos
Aires przy swojej yerba mate i zatruł się andyjską alpaką, by wszystko znów
zaczęło się od nowa.
To wszystko to tylko jeden ze scenariuszy. Mam nadzieję, że dalece nierealny.
0 comments :
Post a Comment