Decoronacja

7 comments
Tydzień... To niesamowite jak życie człowieka może zmienić się w tydzień. W zeszły czwartek siedziałem na pokładzie samolotu z Islandii na Jamajkę. Potrzebowałem udać się na wakacje. Odpocząć od ciężkiej zimy na Islandii. Tak ciężkiej, bo w przeciwieństwie do Polski tu na Islandii tegoroczna zima dała nam w kość. Sztorm za sztormem, śnieżyce, huragany i wiatr momentami osiągający porywy rzędu 200km/h. Dodatkowo dość nieprzyjemne zdarzenia, które mnie dotknęły w tym roku sprawiły, że naprawdę potrzebowałem odpocząć. Odpocząć od zimna i mroku, które ogarniają Islandię zimą, ale też od pracy na lodowcu. Dodam do tego jeszcze pożar w garażu, styczniową chorobę, której efektem jest trzymający się mnie do dzisiaj przewlekły kaszel oraz wydarzenie z 16. stycznia, gdy znalazłem w pracy parę zamarzniętych turystów z Chin...

Potrzebowałem słońca i spokoju. Wyrwania się na chwilę z tej islandzkiej izolacji. Jamajka wydawała się idealnym wyborem. Bilety kupiłem w styczniu. Razem z jednym z moich przyjaciół Piotrkiem mieliśmy spędzić tydzień na Karaibach. Odpocząć. 

Drogę powrotną zaplanowałem tak, by udać się do Turcji i spotkać się z moją dziewczyną, której nie widziałem od kilku miesięcy. Lotów sporo, wydatków sporo ale to miał być wyjazd, który miał odmienić moje życie. Coś w nim zmienić. Nie spodziewałem się wówczas jak bardzo...


Czwartek. 
W dzień wylotu dostałem telefon od Piotrka:
- Szczepan, nie lecę...
Decyzja w pełni zrozumiana. Mamy 12 marca. Wirus się rozprzestrzenia. Pojawiają się pierwsze zachorowania w Polsce, na Islandii i w coraz większej ilości państw świata. Na Jamajce wciąż nic. W Turcji tak samo. 
- Piotrek, rozumiem. Ja lecę. Najwyżej skrócę wyjazd i polecę prosto do Turcji. Także nic się nie przejmuj. Jamajka i Turcja póki co bezpieczne. 
Po kilkunastu godzinach lotu znalazłem się na Jamajce. Słońce, plaża, spokój. Jak bardzo tego potrzebowałem. Z lotniska udałem się prosto do hostelu w centrum Montego Bay. Zakwaterowałem się i poszedłem spać. 

Piątek.
Rano budzi mnie telefon:
- Babcia zmarła. Dziś nad ranem. Pogrzeb we wtorek...
Zamarłem... To nie może się dziać. Co robić? Wracać do Polski? Jak? Którędy? Muszę zobaczyć loty. 
Otwieram laptopa. Komunikat: Jutro Polska zamyka granice... 
- Nie... to się nie dzieje. To nie może być prawda. Ja chyba wciąż śpię. Niech ten sen się skończy - pomyślałem. Powoli dociera do mnie, że nie mam szans przylecieć na pogrzeb. Nie zdążę...
Co robić? Przecież pobyt tu teraz, w takiej sytuacji nie ma najmniejszego sensu. Ale co z Elą... Przecież tak długo czekałem, by się z nią spotkać. 
Zapada decyzja. Zmieniam loty. Lecę wcześniej do Turcji, dosłownie na kilka dni i stamtąd jakoś dostanę się do Polski. Nie wiem jeszcze jak ale spróbuję.
Wchodzę na stronę linii lotniczej. Call Center zamknięte. Muszę czekać do poniedziałku...

Sobota. 
Czekam. W niedzielę zamykają granice w Polsce. Siedzę prze komputerem i nie mogę oderwać się od serwisów informacyjnych. Napływają kolejne informacje. USA anuluje połączenia z Europą. Jamajka zawiesza połączenia z Wielką Brytanią. Ostatnie połączenie do Europy jest do Brukseli ale dzwonić mogę do nich dopiero po weekendzie... Loty przez Ukrainę do Turcji już mi odwołali... Ukraina zamknęła swoje granice. Co tu robić?
Czekam...

Niedziela.  
Zadzwonię jutro. Z samego rana. 

Poniedziałek. 
Dzwonię. Kilkanaście minut czekania na linii. Nikt nie odpowiada. Linie przeciążone. Dzwonię nieco później. Raz jeszcze. I jeszcze raz. 
- Dzień dobry, chciałem zmienić datę swojego lotu do Belgii. 
- Przepraszam ale jest to niemożliwe. Loty do Belgii zostały anulowane. Proszę poczekać do piątku na więcej informacji. Teraz niestety nie jestem w stanie nic Panu zaproponować.
Do piątku... Jest poniedziałek. Wchodzę na serwisy informacyjne. Turcja zawiesza połączenia z dziewięcioma krajami europejskimi, w tym z Belgią. Kolejne kraje zamykają granice i anulują loty. 
Co robić? Czekać do piątku? Czekać do 24 marca i po prostu spróbować wrócić lotem, który mam zabookowany ale już odwołany?? 
Do Turcji nie wlecę... To już pewne. A jeśli jakimś cudem wlecę to czeka mnie kwarantanna. Lecieć do Polski? Ale jak skąd? Z Jamajki nie ma żadnego połączenia i raczej nie spodziewam się, że ktoś jakieś zorganizuje...
Rozważam różne scenariusze. Zostać tu i przeczekać? Ale jak długo dam radę? Zamykają restauracje, sklepy... w bankomatach kilkudziesięciometrowe kolejki by wybrać pieniądze. Co gdy sytuacja tu eskaluje? Gdzie szukać wtedy pomocy? Co gdy skończą się pieniądze na pobyt w hostelu? Co z jedzeniem? Co gdy wprowadzą zakaz wychodzenia na ulice jak we Włoszech...?

Lecieć do Nowego Jorku i stamtąd rządowym samolotem do Polski? Na szczęście mam zieloną kartę więc do USA mogę wlecieć... Ale co z tymi co nie mają? Jak oni wrócą do domów? Którędy? A co jeśli mam wirusa i kogoś zarażę? Albo w drodze ktoś mnie zarazi i ja później zarażę innych... Milion myśli jednocześnie pędzi przez moją głowę i nie może znaleźć rozwiązania.... 

Decyzja. Wracam przez USA na Islandię. Tam mam pracę. Mam służbowe mieszkanie. Ilość osób zarażonych jest wysoka. Procentowo najwyższa na świecie ale przy tak małej populacji całego kraju o takie statystyki nie trudno. Ważne, że granice są wciąż otwarte. Może zdążę. 

Do Polski nie wracam. Co jeśli w drodze powrotnej złapię wirusa i przywiozę go do domu? Nie, na takie ryzyko nie mogę się zdecydować. Lecę na Islandię. Tam przeczekam. Wciąż mam obie prace. Jedną jako przewodnik na lodowcach, drugą w Polsce. Zdalną. Dla wyszukiwarki lotów. Co jednak gdy wszystkie granice zostaną zamknięte i ludzie przestaną latać i podróżować? Długo te firmy pewnie nie wytrzymają ale o to będę się martwił jak dolecę.

Wylatuję jutro do Nowego Jorku. Nie ma co czekać. Tam mam znajomych. Mam zieloną kartę, jak do Europy nie wrócę to przynajmniej w USA będę mógł mieszkać i pracować. Ale co jeśli złapię tam wirusa? Przecież nie mam ubezpieczenia... Na leczenie nie będzie mnie stać. To USA... za samo wezwanie karetki trzeba tam zapłacić ponad tysiąc dolarów nie mówiąc już o całym procesie leczenia COVID-19. Wstępne informacje mówią nawet o trzydziestu pięciu tysiącach dolarów, w optymistycznej wersji... 
Zaczyna się wyścig. Co jeśli USA zamkną granice i lotniska i rzeczywiście będę tam musiał zostać na dłużej.

Wtorek.
Opuszczam Jamajkę i przez Orlando lecę do Nowego Jorku. Pogrzeb babci spędzam siedząc w samolocie z maską na twarzy. Łzy ciekną mi po policzkach. 

Środa.
W Nowym Jorku spędzam dzień u dobrej znajomej z liceum. Mieszka na Queensie z rodziną. Jedziemy na zakupy. Kolejki wszędzie. Limity na zakup większej ilości produktów już wprowadzone. Restauracje pozamykane. Po raz pierwszy na Times Square można zrobić sobie selfie bez ludzi w tle. Niemal cały Manhattan można przejechać na jednych światłach. A tu dopiero to wszystko się zaczyna. Cisza przed burzą.
Decyduję się na lot na Islandię przez Londyn. Krzysiek, mąż Ani zawozi mnie na lotnisko. Wylatuję jednym z ostatnich samolotów. Następnego dnia władze Nowego Jorku postanawiają zamknąć lotniska.

Czwartek. 
Ląduję na Islandii. Zero pytań, żadnej kontroli. Nikt nic nie sprawdza, nic nie weryfikuje. Wsiadam w autobus do Reykjaviku. Dzwonię do swojego szefa:
- Wylądowałem na Islandii. Jadę właśnie do Reykjaviku. 
- Gdzie zostaniesz na kwarantannie?
- Planowałem wrócić do Litlakot - odpowiadam. To baza przewodników w której mieszkam na stałe w okolicach lodowca Solheimajokull. 
- Wykluczone! Jaką mamy pewność, że kogoś nie zarazisz? Przecież tam są inni przewodnicy. 
- Ale co ja mam zrobić? Przecież ja tam mieszkam na stałe.
- Hmm może spróbuj zatrzymać się w jakimś hostelu na ten czas?
- W hostelu, na 14 dni kwarantanny? Żaden hostel mnie nie przyjmie. Poza tym, tam przecież też mogę ludzi zarazić.
- Hmm to może spróbuj w Czerwonym Krzyżu. Może oni Ci pomogą...
Dzwonię do Roberta, znajomego z pracy.
- Robert... Nie pozwolili mi wrócić do Litlakot... Nie mam gdzie się zatrzymać...
- Wbijaj do mnie. Jest wolny pokój w piwnicy.
- Znów mnie ratujesz!
Wsiadam w autobus do Reykjaviku. W autobusie oprócz mnie nie ma ani jednej osoby. Jadę do miasta. Z pętli szybkim krokiem udaję się do mieszkania. Wypakowuje rzeczy w pokoju-piwnicy, która przez następne dwa tygodnie będzie moją izolatką. 

Piątek.
Otwieram laptopa. Dwa nieprzeczytane maile. Dwa wypowiedzenia z pracy. Niemal o tej samej godzinie... 
Wyszukiwarka lotów dla której pracuję jest w katastrofalnej sytuacji. Muszą zwalniać ludzi. Jestem jednym z pierwszych. Stanowisko copywritera i Social Media Menadżera w zaistniałej sytuacji okazuje się zbędne. Rozumiem ich. Nie mam za złe. Muszą ratować firmę. Rozstajemy się z dnia na dzień po 5 latach współpracy.
Drugi email. Ze względu na spadek liczby turystów na Islandii niemal do zera, brak nowych rezerwacji i obowiązkową kwarantannę przyjezdnych firma musi podjąć drastyczne działania by przetrwać. Niemal wszyscy przewodnicy zostają zwolnieni. Zostaje garstka z najdłuższym stażem pracy. Zostaję bez źródła dochodu z kredytem na mieszkanie w Polsce.

Sobota.
Nie wiem co przyniesie poniedziałek ale mam pewne obawy...


7 comments :

  1. Pepe, przeczytalem jednym tchem.Masz niesamowity talent pisarski.Zal mi babci.Ale chyba tak po prostu mialo byc.Dobrze,ze dotarles w porzadku na wyspe.I nie zostales gdzies w szpitalu w USA.Trzymaj sie.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dzięki Romek! Jak to już wszystko minie koniecznie musimy się spotkać przy jakimś dobrym czeskim piwie! Trzymaj się ciepło!

      Delete
  2. Thank you for sharing your story. It makes some of the actions we're taking here in the US seem more necessary when we hear stories from folks we actually know. Today is the day we were supposed to be on a beach in Antigua, but instead I found myself walking in the woods at -2C today. Be happy, stay well, my friend.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Thank you Kristy! I have seen it on your fb. Good decision. I guess now it's time for staying at home with the love ones. Sending you million of hugs!

      Delete
  3. Pepe, przeczytałam na raz, bardzo mi przykro z powodu Twojej Babci. W tym wszystkim zawsze ostatecznie najbardziej brakuje kontaktu z bliskimi, a już szczególnie gdy dzieje się to na zawsze.
    Trzymaj się tam! Cała turystyka w tej chwili leży na łopatkach. Mnie też runęły plany na życie zawodowe, dopiero zdążyłam postanowić ostatecznie że zostaję w świecie przewodników, gdy po tygodniu tak naprawdę życie pokazało, że niczego tak naprawdę nie można sobie zaplanować. Mam nadzieję że wszyscy się jakoś z tego wykaraskamy. Oby...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękuję Asiu. Niestety świat jaki znamy sypie się na naszych oczach. Mam nadzieję, że jedynie chwilowo i wraz z wiosną przyjdzie odwilż. Ściskam Cię mocno!

      Delete
  4. Szczepan, ściskam! Trzymaj się, nie jesteś sam, masz życzliwych Ci ludzi wokół! Będzie dobrze, będzie lepiej :)

    ReplyDelete