Citrus Cyprus czyli dwie połówki cytryny

Leave a Comment
Południe Cypru nie różni się niczym szczególnym od każdej innej greckiej wyspy. Zapach souvlaki czy przypalonego gyrosa unosi się w powietrzu. Oblepia wasze ciała tak samo jak pot przesiąka koszulkę w której spacerujecie. Mało kto tu jednak spaceruje w szczycie sezonu. Temperatury sprawiają, że siedząc w domu, cieniu, przy wiatraki, a nawet biorąc zimny prysznic jeśli tylko zaczniemy się poruszać nasze ciało zaczyna wytwarzać kleistą, nieprzyjemnie pachnącą substancję. Stąd większość ludzi po prostu siedzi. Godzinami, w cieniu. Czasem niemal w bezruchu. Zastygają tak na cały dzień przypominając starożytne greckie posągi. Dotyczy to zwłaszcza osób starszych, dla których każdy ruch przy takiej pogodzie jest heroicznym wyczynem. Ale jesteśmy na wyspie Bogów więc i tu herosów nie brakuje. Możemy się o tym przekonać zarówno w Nikozji jak i Larnace gdzie raz na jakiś czas w środku dnia, przy piekielnych temperaturach, mija nas nieznajomy mężczyzna uprawiający jogging. Może to jeden i ten sam? Sam Hermes zstąpił na Ziemię i się z nas naśmiewa? Przedrzeźnia, gdy po raz kolejny wyprzedza nas na piaszczystej plaży, w parku czy kamienistej krętej drodze. Nie wiem, może mam już omamy od tego gorąca. Ale nie poddaję się, spokojnie przemieszczam się z niewielkim plecakiem na plecach wędrując z południa na północ wyspy. Wyspy gdzie oprócz Hermesa(-ów?) spotkać można innych Bogów, w tym tego najważniejszego, przynajmniej dla mnie - Afrodytę. 
To właśnie tu wedle legendy z morskiej piany uderzającej o brzeg wyspy wyłoniła się bogini piękna. Ją też widzimy co jakiś czas. Zwłaszcza na piaszczystych, słonecznych plażach gdzie przybiera różne formy. Czasem jest długonogą blondynką w czarnym bikini leżącą godzinami na plaży, czasem kelnerką o kruczoczarnych, kręconych włosach podającą nam schłodzone piwo w niewielkiej malowniczej restauracji nad brzegiem morza, innym razem nieco bardziej nieśmiałą i tajemniczą kobietą o brązowych oczach skrywającą swoje piękno pod kolorowym hidżabem. Nie jest to ważne. Ważne, że to właśnie tu powstała opowieść o najpiękniejszej kobiecie świata, bogini piękna zamieszkującej okoliczne zatoki. Może to właśnie ten mit sprawił, że na wyspę od wieków przybywali żeglarze, kupcy, wędrówcy i zdobywcy.

Pierwsi osadnicy dotarli tu już w starożytności między innymi z greckich wysp rozsianych na morzu Egejskim czy Jońskim. Przybywali też Fenicjanie, Arabowie, Wenecjanie, Liguryjczycy, mieszkańcy Bizancjum, aż wreszcie ottomańscy Turcy i oczywiście Anglicy. O ile po większości z nich nie ma już śladu -chyba, że w postaci starożytnych czy średniowiecznych ruin - to te dwie ostatnie grupy są wciąż mocno widoczne. Na południowym wschodzie wyspy znajduje się potężna brytyjska baza wojskowa, a północ od 1974 roku okupowana jest przez wojska tureckie.

Daniel, brytyjski zoolog mieszka na Cyprze ze swoją filipińską małżonką Sekki od nieco ponad roku. Na początku lat 90-tych był w Turkmenistanie - jednym z kilku krajów-stanów do którego zmierzam. Trafił tam jako jeden z pierwszych cudzoziemców po rozpadzie Związku Radzieckiego. Pracował przy projekcie badawczym mającym na celu ochronę populacji miejscowych żółwi zagrożonych wyginięciem. 
- Turkmenistan to niezwykły kraj. Gdy tam mieszkałem Aszchabad wciąż jeszcze przypominał wioskę nomadów, a przecież było to niecałe 25 lat temu. Koczownicy z całego północnego zachodu kraju zjeżdżali na tamtejszy targ handlować tym co mieli. Kozy, wielbłądy, konie, owce. Warzyw i owoców nie było za wiele. Do jedzenia codziennie dostawaliśmy gotowane ziemniaki i surowy czosnek. Tyle. Na śniadanie, obiad i kolację. I tak w kółko przez 6 miesięcy! Po pewnym czasie myślałem, że sam zamienię się w wielkiego ziemniaka! No ileż można? Czasem mieliśmy jakieś mięso ale generalnie nie za wiele produktów było dostępnych. Ciekaw jestem co się od tego czasu zmieniło. Nie wiele dziś słychać w mediach o tym kraju, a był taki piękny. Prawdziwy, autentyczny. Biedny, przynajmniej w naszym tego słowa znaczeniu. 
- Co masz na myśli? 
- Turkmeni to twardy naród. Pustynny, o ostrym, wyrazistym charakterze. Do tego niezwykle dumny. Nie wiele im potrzeba. Przyzwyczajeni są do surowych warunków życia, w końcu tylko takie znają. W czasach Związku Radzieckiego postanowiono wprowadzić tam tak zwany 'rozwój'. Cywilizacyjny komunistyczny postęp. Zreformować kraj. Podnieść jakość życia człowieka pracującego - prawdziwego komunisty. Wówczas nie docierało tam zbyt dużo informacji, dalej zresztą nie dociera. Z tą różnicą, że wtedy były to same obrzeża sowieckiego imperium. Wszystko trafiało tam na samym końcu, za to wyjeżdżało jako pierwsze. Podjęto wówczas decyzję o nawodnieniu terenów pustynnych i wprowadzeniu na szeroką skalę upraw bawełny. Cały kraj temu podporządkowano, zresztą tak samo jak w Uzbekistanie. Zebraną bawełnę transportowano następnie na północ do wielkich komunistycznych fabryk rozsianych wśród rosyjskiego interioru. Dziś dalej produkuje się tam bawełnę i dalej nie docierają tam żadne informacje ze świata. Z tą różnicą, że Związku Radzieckiego dawno już nie ma jest za to prezydent, Bóg, przywódca. Swego czasu zmienił nazwy dni tygodnia, a ostatnio postawił sobie złoty pomnik w samym sercu stolicy. Złoty wódz na złotym koniu prowadzi dumnych Turkmenów w złotą przyszłość. Po swoim powrocie musisz mi koniecznie opowiedzieć jak to tam teraz wygląda! - dodał z lekkim podekscytowaniem w głosie. 

Daniel od zakończenia badań nie był już nigdy w Turkmenistanie. Mieszka teraz w Larnace i hoduje modliszki. Dziś będę spał w pokoju w którym je trzyma. Kilkanaście siatek porozwieszanych niemal wszędzie. Do tego plastikowe pojemniki do hodowli much.
- Hodujesz muchy? 
- Tak, służą jako pokarm dla modliszek. Świerszcze zresztą też. 
- Masz tu też świerszcze? 
- Tak, są tutaj - podniósł wieko plastikowego pudła leżącego na ziemi tuż obok mojego łóżka. 
- Masz ich tu chyba z kilkaset! 
- Tak, dajemy im sałatę by szybciej się rozwijały.
- A te kartony na jajka? - spytałem widząc dziesiątki pociętych opakowań po jajkach ułożonych rzędami, jeden obok drugiego na dnie pojemnika. 
- Świerszcze to niezwykle terytorialne owady. W ten sposób w jednym pudełku mogę ich mieć kilka razy więcej. 
- Aż tyle świerszczy potrzeba by wyżywić modliszki? 
- Nie, ale sami często je jemy. Są bardzo dobrym źródłem białka. Wrzucasz do piekarnika i masz gotową kolację. 
- Jak to wrzucasz do piekarnika? Żywe? Przecież one mogą wypełznąć!
- Hehe, zapomniałem dodać, że najpierw je wrzucasz do plastikowego worka i mrozisz. 
- Jadłem je kiedyś w Meksyku ale zastanawiałem się właśnie jak się je przyrządza, bo te meksykańskie były przepyszne. Zwłaszcza w panierce z papryki. 
- Brzmi nieźle. Musimy wypróbować z Sekki. - uśmiechnął się. 

Przeszedłem się po pokoju oglądając z uwagą siatki wiszące na sznurku. 
- Rany, tych modliszek to masz tu całe setki!
- Raczej tysięce ale większość to jeszcze wciąż centymetrowe maleństwa. Niewiele większe od zwykłej pospolitej muchy. Nie zdążyły się jeszcze nawzajem wyzjadać - skomentował bez emocji jakby mówił o uprawie rzepaku, a nie o hodowli, liczącej kilka tysięcy sztuk owadów-kanibali.
- To nawet takie małe modliszki się zjadają? Myślałem, że tylko dorosłe sztuki i to jedynie w czasie, a raczej po kopulacji. 
- Nie, to są istne bestie! Niezwykle żarłoczne. Zjadają wszystko wkoło by zbudować sobie przestrzeń do życia. Konkurencja jest olbrzymia, z jednego miotu może być nawet 3000 małych modliszek, więc od dzieciństwa walczą między sobą, zjadając się wzajemnie. 
- To dopiero przyjemna rodzinka. 
- Haha, czasami przypominają mi moją teściową. To jest dopiero krwiożercza bestia! - zażartował - Ale prawda jest taka, że modliszki są naprawdę fascynujące. Od momentu urodzenia wciąż muszą rywalizować, walczyć o przetrwanie. Zasada jest prosta, zjesz albo zostaniesz zjedzony. To czyni je niezwykle skutecznymi drapieżnikami. Do tego bardzo dobrze się kamuflują. Zlewają się niemal idealnie z otoczeniem. Majstersztyk ewolucyjny! - niemal wykrzyczał z podekscytowania - ale gdybym był owadem nie chciałbym ich mieć jako swoich sąsiadów. 
- No właśnie, skoro o sąsiadach mowa... Jak Wam się tu żyje jako imigrantom? 
- Łatwo nie jest ale przynajmniej koszty życia są kilkakrotnie niższe niż w Wielkiej Brytanii. 
- A nie wolelibyście jednak na wyspach? Co Was właściwie tu przyniosło? 
- Sekki jako Filipinka ma problemy z uzyskaniem pozwolenia na pobyt w Wielkiej Brytanii. Próbowaliśmy też Filipin ale tam było jeszcze trudniej! Szkoda nawet to komentować. Jedyną więc opcją był jakiś kraj ze strefy Schengen, a że uwielbiamy ciepłe kraje padło na Cypr. 
- I jesteście zadowoleni? 
- Ciężko tu znaleźć pracę bez znajomości języka greckiego. Ale hodując modliszki można wyrzyć. Mieszkanie jest niedrogie. Płacimy 250 Euro za wszystko więc jak na dwie osoby to bardzo dobra cena. 
- Rzeczywiście! Zwłaszcza, że nocleg w najtańszym hotelu kosztuje jakieś 25 Euro od osoby za noc. 
- No, nie możemy narzekać. Poza tym jedzenie jest tu tanie i ludzie bardzo mili. 
- No właśnie, jak to jest z tymi ludźmi? Jeszcze kilkadziesiąt lat temu mieszkali tu jako jeden naród, mówili w dwóch językach. Byli sąsiadami. Oczywiście istniały między nimi różnice ale wszyscy żyli we względnym spokoju. Aż tu pewnego razu wzięli broń i zaczęli do siebie strzelać. Wzajemnie się zabijać. Sąsiad sąsiada.
- To nie takie proste - przerwał mi Daniel - Widzisz... 

C. D. N.








0 comments :

Post a Comment