Tup tup tup czyli Work & Travel w USA

2 comments

Tup… tup… tup… – Właśnie taki niewinny dźwięk może czasem sprawić, iż marzenia naszego życia spełniają się. Nie jest to odgłos pukania do drzwi, ani spadających kropli deszczu, nie jest to głos egzotycznego ptaka ani tym bardziej znalezionego gdzieś w drewnianej szopie, zakurzonego motocykla, którego silnik właśnie odpalił.

Tup… tup… tup…, Tup… tup… tup… - to są nasze kroki, które właśnie stawiamy. Te kilka kroków może sprawić, iż całe Wasze dotychczasowe życie całkowicie się odmieni.

Spacerując pewnego dnia po ulicy Szpitalnej w Krakowie, gdzieś w połowie drogi między Małym Rynkiem, a Teatrem Słowackiego spotkałem swojego znajomego sprzed lat. Jak to ma miejsce w przypadku takich spotkań, w krótkim czasie chce się poruszyć tematy ze wszystkich minionych lat. Nie wiem jak to się stało, że nasza rozmowa zeszła na temat Stanów Zjednoczonych ale efekt był taki, iż tydzień później już wypełniałem wszystkie dokumenty niezbędne na wyjazd z cyklu Work and Travel.

Decyzje o tego typu wyjazdach nigdy nie są łatwe. Od roku mieszkałem już wówczas w Warszawie gdzie udało mi się zdobyć dwie prace. Jedna w tygodniu, druga weekendami. Do tego studia... A tu wyjazd! W sumie nie wiadomo po co, nie wiadomo dokładnie gdzie i czy będzie warto. W końcu to nie pobliskie Bieszczady, skaliste Alpy czy megalityczny Londyn ale… Alaska! Piękna, dzika, niezbadana, wciąż nie odkryta kraina niedźwiedzi, śnieżnych szczytów, bezkresnych pustkowi i miejsc, które ktoś niczym za pociągnięciem zaczarowanego pędzla namalował na końcu świata.

Dlaczego akurat tam? Przecież są setki innych miejsc na świecie?

Cóż, jeśli kojarzycie ten oto cytat Alexandra Supertrampa: Jedynym, co daje morze, są porywiste podmuchy wiatru. I czasami szansa na poczucie się silnym. Nie wiem za dużo o morzu, ale wiem, że tak to już z nim jest. I wiem też, jak ważne jest w życiu niekoniecznie żeby być silnym, ale żeby czuć się silnym, zmierzyć się z samym sobą choć raz, choć raz znaleźć się w pierwotnym położeniu człowieka, całkowicie oślepiony i głuchy, bez niczego, co może ci pomóc, mając tylko ręce i własną głowę, jeśli czujecie, że gdzieś tam czeka na Was przygoda życia i jest to ostatni moment by spróbować, wówczas nie muszę odpowiadać na to pytanie.

Stany Zjednoczone oczywiście nie muszą zaczynać ani kończyć się na Alasce. Jest 49 innych stanów, 1 okręg stołeczny, 3048 hrabstw, około 260 miast powyżej 100 tys. mieszkańców i tysiące innych miast i miejsc, które warto zobaczyć. Nowy Jork, który nigdy nie zasypia, Las Vegas, które wciąż się bawi, Hollywood, które błyszczy, Niagara, której się przelewa czy Yellowstone, które wybucha. Jest też i moje Larsen Bay, gdzieś schowane pomiędzy zboczami gór i zatokami na odległym i zapomnianym nieco Kodiaku, gdzie jak mawiają, niedźwiedzi jest więcej niż ludzi.

Ze Stanami jest jak z masłem orzechowym. Dla niektórych słodkie, dla innych gorzkie ale póki nie spróbujemy to nie wiemy jak smakuje.

Formalności jest sporo, koszty również nie małe. Całkowita opłata za program oscyluję w granicach 1000$, do tego jeszcze wiza i oczywiście bilet lotniczy w zależności od miejsca gdzie planujecie się udać. Ja skorzystałem z oferty najpopularniejszego wówczas biura WhyNotUSA, ale są jeszcze CampAmerica, Foster, IECenter, The Best Way i wiele, wiele innych. Warto przeglądnąć dostępne oferty i wybrać tą która najbardziej nam odpowiada.

Ofert jest naprawdę sporo. Można pracować w restauracjach, parkach narodowych, kasynach, hotelach, barach nawet na kolei. Ja wybrałem ofertę dość nietypową. Generalnie cała sprawa jest dość śliska i śmierdzi wręcz na kilometr. Ale czego można się spodziewać po przetwórni ryb?

Praca bardzo ciężka. Niekiedy po 18 godzin dziennie, 7 dni w tygodniu. Niektórym rano cieknie krew z nosa. Wybór jest następujący: Sen albo pieniądze. Większość wybiera pieniądze i efekty są. Rzeczywiście w tydzień można zarobić niemal 1000$, choć należy to do rzadkości. Wszystko zależy od ryb. Nie ma ryb, nie ma pracy i wrócić można z niczym. Ryzyko spore ale w moim przypadku jak najbardziej się opłaciło. Trud nieprzespanych nocy wynagrodziły mi podróże. Po zakończeniu pracy udałem się na wyprawę życia. Widziałem tętniące życiem gigantyczne miasta, wymarłe pustynie i przysypane śniegiem górskie szczyty, potężne kaniony i wodospady, dzikie dżungle Ameryki Środkowej, podziemne jaskinie, skąpane w słońcu rajskie plaże czy rwące górskie rzeki. Próbowałem raftingu, snorklingu, canopy tour, nurkowania w jaskiniach, spania w dżungli, a nawet prowadziłem lekcje języka polskiego w Gwatemali dla lokalnych dzieci.

Dzięki ciężkiej pracy, wytrwałości i usilnym dążeniu do celu mogłem zrealizować swoje marzenia Jeśli tego chcecie to może być Wasz wyjazd życia, którego nigdy nie zapomnicie. J.W.Goethe kiedyś powiedział: "Cokolwiek zamierzasz zrobić, o czymkolwiek marzysz, zacznij działać. Śmiałość zawiera w sobie geniusz, siłę i magię".











Artykuł opublikowany w 2013r. na www.zostanstudentem.pl a mimo to wciąż aktualny.



2 comments :

  1. Fantastyczne! Piękne zdjęcia. Podziwiam odwagę i mam cichą nadzieję, że też kiedyś tam trafię, bo marzę o Alasce od lat...

    ReplyDelete
  2. Boże jak tam pięknie :) Ja na razie jadę do Maine z OneGlobe Travel, ale postaram się pozwiedzać jak najwięcej! <3

    ReplyDelete